Przejdź do głównej zawartości

Podróż do Finlandii | part III relacji-dokumentacji

Dzisiaj będzie trochę długo, więc żeby już nie przedłużać, zaczynam. Oto kolejna część - trzecia - relacji z moich fińskich wojaży.
W niedzielę, póki Skarb miał jeszcze wolne od pracy, popłynęliśmy na jedną z pobliskich wysp, Viikinsaari. I tutaj muszę pewnie w skrócie wyjaśnić o co chodzi. Tampere to naprawdę piękne miasto przemysłowe, położone między dwoma dużymi jeziorami: Näsijärvi, które otacza miasto od północy i Pyhäjärvi, oblewające Tampere od południa. Viikinsaari leży na Pyhäjärvi i można się tam dostać stateczkiem odpływającym z samego centrum miasta. Poniżej wrzucam kilka zdjęć ;) Żeby powiększyć wystarczy w nie kliknąć.
Jeszcze przed wypłynięciem, most Laukonsilta pod którym potem płynęliśmy. Jakoś spodobał nam się nowatorski design :D
O ile mnie pamięć nie myli, Viikinsaari to ta wyspa na środku


I poniżej fragment panoramy miasta :)

Podróż na Viikinsaari trwa ok. 20 minut, na wyspie można coś zjeść, pójść na spacer piękną trasą, jest boisko, plac zabaw i miejsce do palenia grilla lub ogniska. Jest też tzw. ścieżka miłości, ale my nią nie poszliśmy, bo zaczęliśmy okrążać wyspę z drugiej strony, poza tym przecież gdziekolwiek nie pójdziemy, idziemy własną ścieżką miłości ;D
Tutaj już na wyspie. Poniżej pierwsza rzecz, którą zobaczyliśmy po zejściu z pomostu: uroczy drewniany budynek, w którym znajdowała się restauracja.

Na spacerze zauważyłam całkiem przyjemne skałki wychodzące trochę w jezioro. Uparłam się, że muszę stamtąd zrobić zdjęcie. Powyżej moment realizacji niecnego planu, kiedy obmyślałam jak się dostać na sam koniec i nie wpaść do jeziora :D Skarb stał w tym czasie na brzegu i ubawiony po pachy dokumentował wyczyny...

Idąc dalej w las, spotkaliśmy małego przyjaciela. OK, gdyby K. mnie nie zatrzymał, rozdeptałabym niechcący tego przyjaciela, bo w najlepsze siedział sobie na środku ścieżki i wpierniczał koniczynkę jak gdyby nigdy nic. Mało tego, w ogóle nie uciekał, kiedy zaczęliśmy mu robić zdjęcia. Jak widać poniżej, nawet całkiem ładnie nam pozował :)

Wracając ze spaceru znaleźliśmy wcześniej wspomnianą ścieżkę miłości, ale byliśmy już trochę spragnieni i poszliśmy się czegoś napić. Zajrzeliśmy też do restauracji, ale tłumy i ceny trochę nas odstraszyły, postanowiliśmy tylko się czegoś napić i skubnąć coś potem na mieście.
Powyżej zdjęcie najlepszego i najdroższego soczku w kartoniku, jaki kiedykolwiek piłam :D Trip. Soczek-legenda, smak dzieciństwa mojego Skarba itepe itede. Co z tego, że w przeliczeniu na złotówki kosztował więcej niż 5zł. Ten smak <3
Statki z Viikinsaari do Tampere odpływały (o ile dobrze pamiętam) co 30 min. Jako że jeden kurs nam uciekł, zrobiliśmy jeszcze małą rundkę nad brzegiem Pyhäjärvi i przy okazji trafiliśmy na kolejnych małych fińskich przyjaciół: kaczuchy. Cztery całkiem urocze kwoczki, które także nas się nie bały i podchodziły całkiem blisko.

Właśnie dzięki nim niemal przegapiliśmy następny stateczek :D Zaaferowani kaczkami, nawet się nie zorientowaliśmy jak daleko za nimi poszliśmy i musieliśmy biec na przystań. No ale jak to mówią, sport to zdrowie, nie? ;)
Wróciliśmy do Tampere i poszliśmy prosto do parku rozrywki Särkänniemi, gdzie znajduje się kolejna wieża widokowa. W Särkänniemi poszliśmy właśnie na wieżę i do akwarium, Skarb kiedyś planował zabrać mnie w Särkänniemi do delfinarium, ale pamiętał jak parę miesięcy temu stwierdziłam, że jestem przeciwna wszelkim basenom, cyrkom, zoo (zoom?) i tresowaniu zwierząt dla zabawy tłumów i... nawet słówkiem nie pisnął, że moglibyśmy zobaczyć delfinki w Särkänniemi. Wszystko wyszło już "po czasie" i było już za późno żeby wracać. Cieszę się i naprawdę doceniam, że zwraca uwagę na to co mówię, ale kurczę.. w sumie to chciałabym zobaczyć to delfinarium :D Następnym razem.



Powyżej Näsijärvi, poniżej Tampere widziane z Näsinneula - wieży widokowej w Särkänniemi. W tle przebłyskujące między budynkami i lasami Pyhäjärvi.

Każdy weekend kiedyś się kończy i trzeba wrócić do "szarej rzeczywistości". Dla nas ta szara rzeczywistość była zupełnie nowym doświadczeniem i bardzo się z tego cieszyliśmy. No, przynajmniej ja się cieszyłam, bo Skarb trochę narzekał, że musi iść do pracy. Przekonałam go jednak, żeby zobaczył pozytywne strony - mamy szansę przekonać się jak to jest 'normalnie' funkcjonować w związku. Związki na odległość mają to do siebie, że kiedy para już się spotyka, mają dużo wolnego czasu, chodzą, zwiedzają i cały czas są razem. OK, to jest fajne, nawet bardziej niż fajne, ale to nie jest tzw. normalne życie. Bo ani życie, ani związek to nie wieczne wakacje. Tym razem mieliśmy szansę spróbować jak to jest być razem tak 'normalnie'. I mimo, że musieliśmy w ciągu dnia rozstać się na kilka godzin, kiedy K. szedł do pracy, nasze 'normalnie' okazało się całkiem harmonijne i przyjemne. Wstawaliśmy rano razem, on leciał do łazienki, ja przygotowywałam śniadanie. Potem szedł do pracy, ja czasem jeszcze wracałam do łóżka na pół godzinki, czasem od razu zaczynałam ogarniać mieszkanie, robiłam obiad, a później szłam na krótki spacer po okolicy. Niestety, samotne spacery nie są tak wspaniałe jak spacery we dwójkę, ale da się przeżyć ;) Obiad jedliśmy już razem, a potem zaliczaliśmy spacery we dwójkę. Parę razy K. musiał trochę popracować w domu, na co strasznie narzekał, ale c'mon - normalne życie to normalne życie. Swoją drogą, ciekawe doświadczenie w naszym wykonaniu ;) Poniżej kilka zdjęć z jednego z naszych spacerów. I znowu jeziorko i kaczuchy - o dziwo, nie spotkaliśmy żadnego kaczora, tylko samice z młodymi.



W środku tygodnia do Tampere przyjechała mama Skarba. Jak można się domyślić z wcześniejszych części, mamy K. jeszcze nie poznałam, bo kiedy byliśmy w Hämeenlinnie wymienić samochód, przyjechaliśmy w środku nocy i nikogo nie chcieliśmy budzić. Co prawda, mama była trochę zawiedziona, że ich nie obudziliśmy, ale myślę, że spotkanie o normalnej porze jest lepszą opcją ;) Mama K. przyjechała do Tampere akurat w swoje urodziny. Tego dnia odbyłam też swoją pierwszą samotną podróż komunikacją miejską :D Dobrze się złożyło, bo bardziej stresowało mnie to dotarcie do centrum niż poznanie mamy Skarba :D Z K. spotkaliśmy się pod budynkiem, w którym pracuje. Poszliśmy kupić róże w kwiaciarni, po czym zdzwoniliśmy się z mamą i poszliśmy na umówione miejsce. Myślę, że to był ten moment, kiedy zaczęłam się stresować :D Jak się okazało - nie było czym, bo mama K. okazała się bardzo miłą i ciepłą osobą. Zjedliśmy razem obiad, poszliśmy na piwo (tak, wiem, pierwsze spotkanie z prawdopodobnie przyszłą teściową i od razu piwo :D Ale smakowe, bo inne nie przechodzi mi przez gardło. Poza tym tylko jedno, dla ochłody ;)) i do parku. Ok. 20 odprowadziliśmy mamę na autobus, po czym sami wróciliśmy do mieszkania. Naprawdę, bardzo miło wspominam pierwsze spotkanie z mamą K. I dobrze się złożyło, że wpadła do Tampere, bo od razu mniej się stresowałam kiedy kilka dni później jechaliśmy do jego domu rodzinnego poznać tatę.
Widok z mieszkania Skarba, w tle kolejna wieża widokowa: Vesitorni - wieża wodna.
 Powyższe zdjęcie już zrobione właśnie z tej wieży.
W piątek, czyli w nasz ostatni dzień w Tampere (w sobotę jechaliśmy do Hämeenlinny), pojechaliśmy do centrum pochodzić jeszcze razem po mieście. Przy okazji spotkaliśmy się na moment z kumplami K. Siedzieliśmy na tarasie w jednej z restauracji, kiedy do nas podeszli. Miły gest, że przyszli się przywitać, mimo że widać było, że się spieszą do znajomych, którzy czekali na nich w pobliskim parku. Zaprosili nas, żebyśmy przyszli potem do nich i się zmyli, a jak wyśledziliśmy ich ze Skarbem, w parku czekały na nich dziewczyny, więc stwierdziliśmy, że nie będziemy przeszkadzać. K. nie znał też tych dziewczyn, a ja specjalnie nie nalegałam, żeby je poznał (:D), więc wypiliśmy soczki i poszliśmy na spacer. Nasz ostatni spacer w Tampere... Kumple potem pytali czemu się zmyliśmy, ale chyba zrozumieli, że nie chcieliśmy przeszkadzać ;) A my spędziliśmy uroczy wieczór, podziwiając zachód słońca nad jeziorem.
Rano w sobotę znowu pojechaliśmy do centrum na szybkie pamiątkowe zakupy. Wstąpiliśmy też do muzeum sztuki zobaczyć wystawę poświęconą Muminkom z okazji 100. rocznicy urodzin Tove Jansson, autorki książek.
 A taka kaczucha stoi sobie przy wejściu do muzeum :)

Po południu wyruszyliśmy do Hämeenlinny. Po drodze zatrzymaliśmy się w paru miejscach, bo Skarb chciał mi pokazać swoje rodzinne okolice. Trzy kolejne zdjęcia zrobiliśmy w okolicy Sääksmäki, gdzie zachowane są zamkowe fortyfikacje.


Pomiędzy Tampere i Hämeenlinną znajduje się piękny, biały most nad jeziorem Vanajavesi. K. wiedział od dawna, że pojedziemy tamtą drogą, bo kiedy dawno temu wysłał mi zdjęcia z tego miejsca, po prostu szczęka mi opadła. Przepięknie! Zatrzymaliśmy się w pobliskiej kawiarni, kupiliśmy puszki z lemoniadą i poszliśmy na pomost, z którego można było zobaczyć ten most. Słońce już prawie zachodziło, woda była spokojna, gdzieniegdzie przelatywały mewy, a wiatr delikatnie szumiał w koronach drzew. Ledwie wyciągnęłam aparat, żeby uchwycić te magiczne chwile, kiedy napadły nas osy :D Kochana lemoniadka! Próbowaliśmy robić uniki, ale osy nie dawały za wygraną i musieliśmy uciekać do samochodu. Oczywiście, zdjęcia żadnego nie zdołaliśmy zrobić nad czym bardzo ubolewałam, bo marzyłam o uwiecznieniu tego widoku. Na spokojnie opróżniliśmy puszki i ruszyliśmy w dalszą drogę. A przynajmniej tak myślałam, bo K. nic mi nie powiedział, a po prostu podjechał na parking z drugiej strony mostu. Tam już nie było lemoniady, nie było os, był za to aparat :D

Później zatrzymaliśmy się już tylko w jednym miejscu, tuż przed Hämeenlinną, gdzie K. odbył swoją służbę wojskową. K. bardzo dobrze wspomina tamten czas, łączy się z tym masa wspomnień, o których lubi opowiadać, a ja bardzo lubię ich słuchać :) Z jednej strony wspomnienia wciąż są tak żywe, że wydaje mu się jakby to było wczoraj, ale kiedy pomyśli, że poznaliśmy się właśnie kiedy kończył swoją służbę wrażenie jest wręcz odwrotne ;) 
Posąg (mającego wyglądać walecznie, ale chyba nie wyszło) lwa (jeden z symboli narodowych Finlandii) w miejscu, z którego 29.07.1863 Wielki Książę Finlandii Aleksander II oglądał fińską armię. Teraz jednostki wojskowe mają na tym polu różne ćwiczenia.
Po tym krótkim postoju pojechaliśmy już prosto do domu rodzinnego mojego Skarba. A o tym, co działo się w Hämeenlinnie napiszę już następnym razem. Nic się nie bójcie, podejrzewam, że to będzie już ostatnia część ;) Gratuluję tym, którzy doczytali do końca i do zobaczenia już wkrótce!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak zaplanować życie?

Znowu piszę późnym wieczorem, ale obiecałam sobie, że będę tu codziennie. To jestem. Dzień był całkiem miły, skończył się mój Weekend Nicnierobienia, więc odetchnęłam z ulgą (sic!) i trochę posprzątałam, skróciłam spodnie (tak. sama. ręcznie.), zrobiłam lekcję z uczniem i trochę poplanowałam przyszłość bliższą i dalszą. Z przyszłości bliższej, aczkolwiek mocno związanej z przyszłością dalszą, czeka mnie rekrutacja na studia drugiego stopnia. Co, gdzie, jak -  w tej kwestii więcej zdradzę dopiero za jakiś czas. Natomiast jeżeli chodzi o przyszłość "bliską-najbliższą", planowanie znacznie uprzyjemniła paczuszka z północy :) Dawno temu zamawiałam darmowe broszurki turystyczne na jednej stronie. Niestety, strona zmieniła nieco swój profil i już nie ma wysyłki broszurek. Na szczęście nie jestem typem, który łatwo się poddaje i postanowiłam pociągnąć za odpowiednie sznureczki. Tym sposobem dotarłam do redakcji jednej strony turystycznej traktującej o Finlandii, gdzie - mimo, że no

I moja kariera aktorska legła w gruzach

A zapowiadało się tak dobrze... Przypadkiem trafiłam na ogłoszenie, że w okolicy będzie kręcony film i ekipa poszukuje statystów. Wymagany wiek się zgadzał, więc wczoraj z nudów stwierdziłam - a co mi tam, nie mam nic do stracenia, wyślę im swoje zdjęcia i najwyżej ktoś się pośmieje. Chciałabym zobaczyć swoją minę, kiedy dziś po południu sprawdziłam maila i zobaczyłam odpowiedź. Ba, ZAPROSZENIE na plan filmowy. I co? I muszę zrezygnować, bo zdjęcia będą realizowane w piątek od wieczora do wczesnych godzin porannych w sobotę. A akurat w tę sobotę moja przyjaciółka ma ślub i nie może mnie tam zabraknąć. Masz Ci los, a już czułam pod stopami czerwone dywany Hollywood :( A tak serio, trochę szkoda, bo zawsze mnie ciekawiło powstawanie tego typu produkcji. Może kiedyś jeszcze będzie szansa, teraz wracam do moich książek i fińskiego :)

Lista zażaleń

Zupełnie nie wiem co mi się dziś stało, ale nie miałam ochoty na nic. Dopadł mnie jakiś smutek, sama nie mam pojęcia dlaczego. Cały dzień snułam się z kąta w kąt, a potem miałam pretensje do siebie, że zmarnowałam czas. No, niezupełnie, bo zrobiłam kilka zdjęć mojemu futrzakowi. Co prawda sesja jakoś szczególnie go nie ucieszyła, ale przynajmniej zwierzak starał się jakoś ehem... pozować ;) Chociaż widząc jego minę, jestem pewna, że właśnie obmyślał plan ucieczki. Dobija mnie rekrutacja na studia II stopnia, szukanie mieszkania w Krakowie (a nawet nie wiem czy mnie przyjmą na studia, wszystko okaże się dopiero pod koniec września, a wtedy dobrego mieszkania raczej nie znajdę), nagła wizyta u dentysty w przyszłym tygodniu, a do tego dochodzą przepadające lekcje z uczniami i w rezultacie brak odpowiedniej ilości środków na koncie. Wyjazd na północ coraz bliżej, pieniędzy coraz mniej, euro muszę skombinować. Czuję się trochę jak dziecko we mgle i mam nadzieję, że to tymczasowe.